Lifestyle

Poród – jak wygląda ?

Poród naturalny – jak to właściwie z tym porodem jest? Jak wygląda poród naturalny? Ale tak szczerze, po ludzku, bez straszenia, ale i bez oszukiwania i twierdzenia, że to najwspanialszy moment w moim życiu. Na początku ciąży naczytałam się „uduchowionych” książek, jakoby poród mógł być cudownym przeżyciem. Ale od samego początku coś mi z tym stwierdzeniem zgrzytało. Z góry przepraszam, ale wg mnie takie teorie można między bajki włożyć. Żeby nie powiedzieć (właściwie napisać) inaczej. Być może znajdą się kobiety, które właśnie w taki sposób do tego podejdą i takie będą ich odczucia. Ja do nich nie należę, generalnie, jak coś męczy i boli w ch***, to nie jest to dla mnie cudowne, duchowe przeżycie i koniec. Nie ważne co ktoś mi próbuje wmówić.
Bobasek - dni 10.
Bobasek – dni 10.
Jak wygląda poród – słowo na początek.

Zanim opiszę, jak wygląda poród z mojej perspektywy. Słowem wstępu – maluch urodził się w terminie (właściwie dokładnie 4 dni przed terminem). Co w tej śmiesznej medycznej nomenklaturze określa się 39+3 tc (tydzień ciąży, czyli 39 tydzień i 3 dni).

I o dziwo nie był to długi poród. A od wszystkich słyszałam, że jak pierwsze dziecko to minimum 12 godzin będę się męczyć. Okazuje się, że wcale tak nie było, bo właściwie od samego początku do końca trwało to niecałe 7 godzin  (od pierwszych skurczy po 4 rano do 10:45, kiedy młody już był na świecie). Także już tutaj wg mnie szkoły rodzenia wprowadzają niepotrzebnie przyszłe matki w błąd i straszą zupełnie niepotrzebnie. A mitów w moim przypadku było więcej, przez co nie wiele brakowało, a urodziłabym w domu albo samochodzie przy dobrych wiatrach. Jak to się stało? Czytajcie dalej.

Poród -pierwsze symptomy.

Jak wygląda poród opisuję dopiero po czasie, ale i tak dokładnie pamiętam, jak to wyglądało (i bolało!). Nie jest to coś o czym chce się szczególnie pamiętać, albo zapomnieć. Wróćmy więc do 23.06.2021 roku (o tak, dzidzia wybrała sobie Dzień Ojca na wyjście ku uciesze tatusia, ale i mojej, bo już robiło się ciężko, a i żebra cierpiały od kopniaków). Chwilę przed 4 obudził mnie ból brzucha (taki trochę gorszy, niż na okres). Ale w pierwszym momencie uznałam, że pewnie źle spałam, albo młody mnie skopał i dlatego boli. Nie wzięłam totalnie tego za jeden z pierwszych skurczów. Jednak po 4 ten chwilowy ból się nasilał i słabł z jakąś tam powtarzalnością i zaczęłam krwawić. I tu zapaliła się lampka ostrzegawcza. Nie wzięłam jednak tego za nic strasznego, bo ginekolog uprzedził mnie, że już teraz może się coś takiego pojawić. I dopóki nie jest to obfite krwawienie to zupełnie nie ma się czym martwić, tylko obserwować.

Zaczynam rodzić?

Jakoś do mnie nie docierało, że właściwie to zaczynam rodzić. Na luzie wzięłam ciepły prysznic koło 5 rano, bo i tak już nie mogłam spać, bo co chwilę pojawiały się skurcze. Zupełnie jeszcze nieregularne. Zadzwoniłam do swojej położnej, która dodatkowo mnie uspokoiła, że to na pewno skurcze przepowiadające i kazała wracać spać. W sumie o spaniu nie było mowy. Ale tak sobie leżałam i mierzyłam te skurcze mniej więcej do 7 – 8 rano. Poniżej dodam Wam screenhot z aplikacji, gdzie widać, że nijak te skurcze nie były regularne, bo co 10, 5, 7, 3, 8 minut. Więc w ogóle mi to nie zgrywało się z teorią ze szkoły rodzenia, że skurcze to mają być regularne. A poza tym to każda kobieta poczuje, że to już te właściwe. Z perspektywy czasu: gorszej bzdury nie słyszałam  😛 Oczywiście wody też nie odeszły, więc wg mnie to na pewno jeszcze nie to.

37 tydzień ciąży
37 tydzień ciąży
Kto zmusił mnie, żebyśmy pojechali do szpitala?

Jak to się stało, że pojechaliśmy jednak do szpitala? Otóż jakoś między 7 a 8 mój kochany mąż mnie zmusił, bo widział, że odczuwam spory ból. Ja, mały uparciuch, oczywiście chciałam jeszcze czekać, bo przecież to wcale nie był, aż tak ogromny ból, jakiego się spodziewałam. Ale jak już zostałam zmuszona to z wielką łaską zebrałam się w drogę i jakoś chwilę przed 8 wyjechaliśmy do szpitala (oddalonego o jakieś 50 km). Wybrałam szpital tak daleko, bo bardzo zależało mi na porodzie naturalnym i dobrej opiece. Nie żałuję, gdybym miała drugi raz decydować, wybrałabym tak samo 😉 Zarówno szpital, jak i opiekę dedykowanej położnej podczas całego porodu.

Szpital.

Wróćmy zatem do szpitala. Jako, że nadal mamy czasy pandemiczne, na wejściu do szpitala pan na odebrał walizki od męża i kazał mu czekać na telefon ode mnie, a mnie natomiast zaprowadził na izbę przyjęć. W sumie jechałam do szpitala i wchodziłam do niego z przeświadczeniem, że pewnie mnie odeślą, bo to jeszcze nie teraz, albo co gorsza zostawią w szpitalu na dzień lub dwa, zanim cokolwiek zacznie się dziać. Także ja poszłam na izbę, a mąż po kawę i coś do jedzenia, bo byliśmy przekonani, że to potrwa. Spojler alert – niedoczekanie. Na izbie przyjęć musiałam chwilkę zaczekać, po czym panie zaprosiły mnie do środka i kazały rozebrać się do badania, które trwało minutę, dosłownie. Co usłyszałam? Mniej więcej to: -Szybko kochana, gdzie masz dokumenty i koszulę? To ta? [-Tak.] – Szybko, szybko przebieraj się i idziemy rodzić, masz pełne rozwarcie. 

Na prędce dostałam koszulę w łapkę i byłam poganiana <oczywiście miło>, żeby się śpieszyć, bo im na izbie zacznę rodzić. Jaka była moja reakcja? 

  • To znaczy, że na znieczulenie już się nie załapię?
  • Jakie znieczulenie, my tu rodzimy.
  • Ale moja położna jeszcze nie zdążyła dojechać!
  • Już do niej dzwonimy, żeby się pośpieszyła, dzwoń po męża.

Chyba nie muszę Wam tłumaczyć w jakim szoku byłam, że to już tak daleko zabrnęło. Niczego nie świadomy mąż wrzucił gdzieś wyciszony telefon, bo nie spodziewał się telefonu w niecałe 5 minut. Kiedy w końcu się do niego dodzwoniłam po głosie słuchać było taki sam szok, jak u mnie.

Mamuśka w 37 tc.
Mamuśka w 37 tc.
Idziemy rodzić.

Zaprowadzili nas na sale do porodów rodzinnych (taką podjęliśmy decyzję i na prawdę przydaje się wsparcie bliskiej osoby). I podłączyli mi KTG dosłownie na 15 minut, żeby sprawdzić czy wszystko ok, po czym poprosiłam o wstanie z tego łóżka. Na leżąco te skurcze to nic przyjemnego, wolałam je rozchodzić, niż leżeć.

Pro tip – pamiętajcie o ciuchach zamiennych dla partnera, bo możecie dostać opiernicz za ich brak, jak my, ale w sumie i tak dostaliśmy fliselinowy fartuszek. 

Chwilę później dotarła położna i zaczęła się „zabawa”. Właściwie przyjechaliśmy do szpitala na same skurcze parte. Trwało to mniej więcej od 9 do 10:45. I zupełnie szczerze – nic w tym przyjemnego, ani magicznego nie ma. Jedyne co czujesz to ból, rozpieranie i generalnie myśl, która towarzyszy przez cały czas to „kiedy to się k*** wreszcie skończy”. Nie zrozumcie mnie źle – to jest ogromny ból, ale da się go przeżyć. Nie rozumiem więc tego straszenia, czy opowieści, jak to kobiety darły się i wyklinały na cały oddział. Wiadomo, pokrzyczysz sobie, bo jest łatwiej, ale bez przesady.

Znieczulenie.

Jak już wyżej wspomniałam na znieczulenie było za późno. Choć moja położna zaproponowała gaz „rozweselający”, żeby, jak to określiła, trochę mnie rozluźnić (i tutaj pierwsza dygresja – ten gaz nie rozwesela, ani nie działa przeciwbólowo – sorry, ale tak jest, właściwie jedyne co daje to lekkie otumanienie). Chciałam też (ze względu na swój komfort) lewatywę, ale cóż, na to też było już za późno. Także drugi tip – jeśli chcecie, którąś z tych rzeczy to nie czekajcie zbyt długo z wyjazdem do szpitala.

Dlaczego lewatywa? Aby uniknąć niespodziewanej dwójki. Choć z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że nie ma co się kompletnie tym przejmować. Jeśli nawet coś takiego się pojawi, położne są do tego przyzwyczajone. Nawet nie będziesz wiedzieć, że miało to miejsce o ile np. partner Ci nie powie. Bo właściwie nie jesteś w stanie stwierdzić, czy właśnie robisz kupkę, czy jednak masz skurcze parte. Odczucia są bardzo podobne. Także no stress i podejście „nic co ludzkie nie jest mi obce” jest jak najbardziej wskazane.

Takie szczęście, bo nie wiem, co mnie czeka ;p
Takie szczęście, bo nie wiem, co mnie czeka ;p
Główka idzie.

Wreszcie zrozumiałam też ten śmieszny zabieg położnych, które pytają czy chcesz dotknąć główki. To motywuje, przynajmniej mnie. Bo właściwie mówisz sobie – ok to już im szybciej i bardziej się postaram, to będę miała to w końcu za sobą. I faktycznie po tym, nie trwało to już zbyt długo. Jeszcze 2 parte i główka wyszła (i tutaj niestety z ręką, bo mój mały urodził się na supermana), a potem jeszcze raz i po krzyku.

Końcówka.

Prawie po krzyku. Później jeszcze trzeba urodzić łożysko i jeśli jest taka konieczność – dać się pozszywać. Nie jest to przyjemne, ale po tym, co się właśnie przeszło, bez tragedii). Oczywiście wtedy dostajesz już dziecko do przytulania, a tato może obciąć pępowinę, jeśli ma ochotę. A po 2 godzinach tato opuszcza szpital. Dziecko trafia na badania, a położna pomaga wziąć prysznic i odprowadza na oddział noworodkowy, żeby co zjeść, a chwilę później dostajesz bobasa. I właściwie to tyle.

Pierwszy poród i wybór szpitala.

Jeśli chodzi o wybór szpitala i położnej, jestem zadowolona. Miałam dowolność pozycji i zaczynaliśmy bokiem na łóżku, potem w kucki, a finalnie najwygodniej było mi na kolanach / klęczkach ;). Z mojej perspektywy dużo daje to, że nie musisz plackiem leżeć na łóżku, które swoją drogą nie należy do najwygodniejszych. Oczywiście był jeszcze jeden czynnik, który zdecydował o wyborze szpitala. Jako jedyna placówka w tym czasie umożliwiała odwiedziny (co prawda tylko 2 godziny, ale to już dużo). Ach, zapomniałabym wspomnieć, wybrałam Oleśnicę, o której całkiem niedawno było dość głośno. Ale cóż, czasem ktoś powie coś innego, niż ma na myśli i psuje opinię szpitalowi z fajną opieką, miłym i pomocnym personelem i co ciekawe – serwującemu dobre jedzenie (jak na szpital ;p).

Nasz mały model - Leoś
Nasz mały model – Leoś.
Podsumowanie.

Poród jest bolesny i nie zbyt przyjemny, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują. Dlaczego napisałam ten tekst? Bo sama chciałabym wiedzieć te 5 miesięcy temu, czego mam się spodziewać. I przede wszystkim, chciałabym wiedzieć, że objawy, o których mówi się w szkołach rodzenia mogą wystąpić, ale nie muszą. Chciałabym wiedzieć, że wody mogą odejść wcześniej, a mogą nie. Tak, jak w moim przypadku, gdzie dziecko rodzi się w „czepku” / w całym worku owodniowym i wody odchodzą dopiero kiedy dziecko wychodzi. Wreszcie, że skurcze nie muszą być regularne, a Ty wcale nie musisz się zorientować, że to już.

Mam nadzieję, że spodobał się Wam wpis i w czymś pomógł. A może macie inne zdanie, niż ja? Chętnie poczytam Wasze historie w komentarzach. 

Autorką zdjęć we wpisie jest cudowna Kasia Żolik .